piątek, sierpnia 31, 2018

Dzień Bloga, to dziś

Dzień Bloga, to dziś
Dziś Dzień Blogów, hmm...zastanawiam się czy powinnam w takim razie również świętować.W zasadzie... i tak... i nie… Z jednej strony Poczytam sobie, a co?! ma się nie najgorzej, cały czas ktoś go odwiedza, ma już ponad pięć lat i nadal jakoś żyje, ale co to za życie, kiedy Pańcia zagląda tu od wielkiego dzwonu i raz na sto lat wrzuca jakiś post. No i to jest właśnie ta druga strona, która zdecydowanie świadczy o tym, że nie należy mi się dzisiaj żaden szampan z bąbelkami ;)



 Mogłabym tłumaczyć się, że faktycznie na blogu puchy, ale za to bookstagram działa o niebo lepiej. Poza tym obowiązki domowe, trzech facetów do ogarnięcia, sporo zobowiązań i dodatkowych zajęć zabierają mi tyle czasu, że na dopieszczenie bloga zwyczajnie brakuje mi wolnej chwili. Guzik prawda! No, dobra może częściowo zgadza się, ale spójrzmy prawdzie w oczy, straszny nieogar ze mnie, mimo szczerych chęci nie jestem w stanie zorganizować się jak należy. 

Zatem dziś sama ze sobą robię pewien deal ;) Daję sobie czas do 6 urodzin bloga, które przypadają w marcu, aby zrobić na nim porządek i wprowadzić chociaż odrobinę systematyczności, co by wstydu sobie oszczędzić, że na blogu „Panie, wiater hula”, no i żeby to wszystko miało jakiś sens. W zamian za to dziś tak tyci tyci poświętuję, może szarpnę się na jakieś małe zakupki książkowe albo zwyczajnie poczytam sobie, a co ;)



Ale tradycyjnie nie byłabym sobą, gdybym nie odbiegła od tematu. Dywagacje na temat mojego blogowania, to czysty przypadek, ot nieco mnie poniosło ;)

Tak prawdę mówiąc zajrzałam tu, aby z okazji dzisiejszego święta złożyć życzenia wszystkim Blogerkom i Blogerom, którzy w swoją pracę wkładają wiele serca, pasji, poświęcają mnóstwo czasu i zaangażowania.

Kochani, życzę Wam, aby zapał do tworzenia pięknych i wartościowych rzeczy nie mijał, wena nie opuszczała Was ani na chwilę oraz abyście mieli głowy pełne pomysłów i kreatywnych projektów. Realizujcie się w tym co robicie i rozwijajcie Wasze pasje, bo to co robicie ma naprawdę wielką wartość.

Jednakowo chciałabym podziękować wszystkim, którzy blogi odwiedzają, czytają, komentują, ponieważ bez
Czytelników nie miałyby żadnego sensu.




Nie wiem jak Wy, ale ja mam kilka swoich ulubionych blogów, na które dość regularnie zaglądam, chociaż od czasu do czasu trafiam na coś nowego i to też jest bardzo fajne.
Oczywistym jest, że najbardziej interesuje mnie tematyka książkowa i wszystko co jest z nią związane, ale z racji tego, że obydwoje z moim M. lubimy kręcić się po kuchni, gotować i degustować (co ostatnio coraz mocniej widać), to często zaglądam na blogi kulinarne, gdzie mogę znaleźć ciekawe i oryginalne przepisy, zdarza mi się odwiedzać strony fit (czego niestety nie widać), blogi modowe lub takie gdzie mogę podpatrzeć u dziewczyn fajne triki makijażowe. Będąc w ciąży, szukałam porad dla przyszłych i młodych mam, trafiłam wtedy na kilka ciekawych blogów parentingowych, niektóre obserwuję do tej pory, chociażby z tego powodu, że znalazłam tam same konkrety, a mnie jakieś pierdu - pierdu. 




Mało tego, mój M. dość intensywnie śledzi poczynania pewnego Pana Budowlańca (to akurat jest vlog), czasami mam wrażenie, że częściej słyszę Jego głos w naszym mieszkaniu niż własnego małżonka, także chcąc nie chcąc wiem już chyba wszystko na temat budowy domu za 150 tysięcy, także jak widać jestem dość otwarta, jeśli chodzi o tematykę i nie zamykam się tylko w książkowych klimatach ;)




Wbrew pozorom blogi to nie tylko fejm,piękne zdjęcia i roześmiane blogerki z dizajnerskimi gadżetami, to również mądre porady, dużo ciekawostek i mnóstwo fajnych inspiracji, dlatego szukajmy, czytajmy, obserwujmy i wspierajmy się nawzajem, czego Wam i sobie bardzo mocno życzę :)

Uściski :)
I.


piątek, czerwca 08, 2018

Co ten Autor ma w głowie?

Co ten Autor ma w głowie?
  Jestem bardzo ciekawa, czy kiedy bierzecie do ręki książkę, to od razu czujecie między Wami chemię? Mam nadzieję, że tak, bo inaczej okaże się, że chyba ze mną jest coś nie tak ;) 
Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło, ale "instynkt czytacza" działa u mnie na pełnych obrotach. Wystarczy chwila i  już wiem czy miedzy nami będzie to coś. Owszem, zdarza się czasem, że muszę książkę sobie pooglądać, przekartkować, poniuchać...No tylko bez głupich min proszę! Książek nigdy nie wąchaliście? No no no, już ja dobrze wiem, kto mi w księgarni podwąchuje stół z nowościami ;) W każdym razie, jeśli chodzi o wybór lektury, to bardzo polegam  na pierwszym wrażeniu i zazwyczaj trafiam w dziesiątkę.


Dokładnie tak było z "Domem Węży" Mateusza Lemberga. Kiedy tylko książka trafiła w moje ręce, od razu wiedziałam, że to będzie niesamowita lektura. I oczywiście nie pomyliłam się! Była moc!

Czego od życia może jeszcze chcieć kobieta, która na pierwszy rzut oka ma w zasadzie wszystko? Nie dość, że natura obdarzyła ją wyjątkową urodą, nogami do samego nieba i idealną sylwetką, to do tego ma jeszcze piękne, nowocześnie urządzone mieszkanie, niezłą pracę i przystojnego męża (notabene byłego policjanta), który prowadzi własny biznes i kręci konkretną kasę. Raj, prawda? Nic bardziej mylnego, szybko okazuje się, że ta sielanka to zwyczajna gra pozorów. Tak naprawdę życie Alicji to istne piekło...Od lat jest gnębiona i dręczona psychicznie przez swojego, jak się wydawało super opiekuńczego męża, który jest zwyczajnym złamasem. Facet zachowuje się jakby wyszedł prosto z jaskini, w stosunku do żony jest chamski, prostacki, traktuje ją jak przedmiot, żeby nie nazwać tego jeszcze inaczej. Jednak w pewnym momencie coś w Alicji pęka, kobieta postanawia odzyskać swoje życie i uciec z koszmaru, który zafundował Jej mąż. Pod pozorem służbowego wyjazdu do Berlina, dziewczyna wymyka się z pod mężowskiej kontroli i przy pomocy znajomego z lat szkolnych - Patryka, realizuje szczegółowo przygotowany plan ucieczki. Niestety, Alicja ewidentnie ma pecha do mężczyzn...Kiedy wydaje się, że wszystko jest  na dobrej drodze, kobieta wpada w łapska groźnego mordercy zwanego Wężem. Psychopaty, który czerpie chorą przyjemność z gwałtu na bezbronnych kobietach, ze znęcania się nad nimi i mordowania w wyjątkowo odrażający i wyszukany sposób. Mało tego, wszystko relacjonuje na żywo w darknecie. W tych aktach okrucieństwa ważną rolę odgrywają jadowite kobry (o zgrozo!), szczególnie Jego ulubienica - Bogini. Najbardziej przerażające jest to, że ma bardzo liczne grono obserwatorów, którzy są w stanie zapłacić duże pieniądze, aby obejrzeć na żywo okrutny spektakl. Mimo wielkiego szoku, Alicja przezwycięża strach i ucieka z rąk mordercy, ale tak naprawdę dopiero wtedy zaczyna się Jej koszmar. Kobieta jest w totalnym potrzasku, bo oprócz tego, że szuka Jej wściekły mąż z całym zastępem policji, to polowanie na Nią zaczął również psychopatyczny morderca! 

Czy ta delikatna kobieta pozwoli się ponownie osaczyć, czy poradzi sobie z tą niebezpieczną sytuacją i czy jeszcze może komukolwiek zaufać...? 
Myślę, że możecie być bardzo zaskoczeni, tym co na Was czeka w "Domu Węży"...


Książka Mateusza Lemberga wciągnęła mnie doszczętnie, totalnie przepadłam na dwa dni. Historia Alicji tak bardzo mnie zaciekawiła, że czytałam praktycznie wszędzie. Lektura wywoływała we mnie tyle emocji, że kobietka siedząca obok mnie w parku, zapewne miała niezły ubaw (moja mimika jest bezcenna), nie dziwcie się, czeka Was to samo ;) 

Czytając książkę, razem z Alicją czułam Jej zagubienie, strach, lęk, ale też wolę walki i chęć odzyskania siebie, do samego końca trzymałam za Nią kciuki, dosłownie (podejrzewam, że mogłam nawet przebierać nogami podczas Jej ucieczki przed wężowym psychopatą). Tak naprawdę to jedna z nielicznych kobiecych postaci jakie poznałam, która nie okazała się omdlewającą mimozą, ale pssst musicie sami o tym przeczytać.


A faceci? Robert - mąż Alicji, a raczej pan i władca, domowy dyktator, neandertalczyk w pełnej krasie, oj jak ja bym mu strzeliła w pysk! Kolejny! Tomasz - mistrz zbrodni doskonałej, sprytny Wąż, wielki Uroboros darknetu, a w rzeczywistości zakompleksiony ślusarzyna, popapraniec, który wyładowuje swoje frustracje na niewinnych kobietach.
Taa, ile nerwów mi napsuli, ile ja się musiałam nagadać pod nosem i nasapać z oburzenia, to tylko wiem ja (i Pani z ławki obok). No żesz! Stado zapatrzonych w siebie, chamskich i mających za nic kobiety, dupków, którzy ewidentnie myślą nie tą częścią ciała, którą powinni. Widzicie, mówiłam, że przy tej lekturze emocji jest co nie miara.

Co jeszcze? Jestem pod  wrażeniem tego, jak świetnie autor wykreował bohaterów książki. Podoba mi się również to, że historia opowiedziana jest z perspektywy kilku postaci. Najwyraźniej nie tylko mi, bo słyszałam, iż pewien czytelnik tak wczuł się w historię Węża, że na końcu kibicował mu nawet w ucieczce...Yyyy, ok ;)

Tak czy inaczej zapewniam, że przy książce nie sposób się nudzić, fabuła jest tak dynamiczna, tyle jest nieprzewidywalnych i zaskakujących zwrotów akcji, że naprawdę trzeba się skupić, żeby nadążyć za tym co się dzieje.


Zdecydowanie nie jest to książka dla czytelników o słabych nerwach, uprzedzam również, że dość często można oberwać po oczach soczystą k...ą, ale mnie akurat to absolutnie w żaden sposób nie raziło. No sorry, wyobrażacie sobie twardych facetów rzucających teksty typu: "O kurczaki, zaraz Cię uderzę w buzię!" Mało wiarygodne, prawda? Oprócz konkretnego języka, warto również dodać, że opisy są bardzo obrazowe, czasami wręcz obrzydliwe. Uwierzcie, że nic tak nie pobudziło mojej wyobraźni i nie wywołało odruchu wymiotnego jak szczegóły anatomii nagiego Tomasza, bleee. Co prawda ten moment rozbawił mnie do łez, podobnie jak akcja Roberta z azjatycką prostytutką, ale po pierwsze ja mam bardzo specyficzne poczucie humoru, a po drugie kiedy doczytałam co Wąż za moment zrobi Alicji żelastwem, które sobie zamontował domyślcie się gdzie, to śmiechy szybko mi przeszły.


"Dom Węży" to bardzo mocny thriller pełen zła, okrucieństwa i przemocy oraz twardych facetów, którzy uważają, że kobiety mogą sobie wsadzić gdzieś równouprawnienie, bo dla nich i tak zawsze będą kimś gorszym, przedmiotem, z którym mogą zrobić co tylko im się spodoba. Lemberg zadbał o to, aby podczas lektury wzbudzić w nas strach, lęk, niepewność, grozę oraz aby napięcie towarzyszyło nam do ostatnich stron powieści. Wydawnictwo Od deski do deski dołożyło do tego jeszcze bardzo oryginalną okładkę (kto trzymał książkę w dłonie, ten wie o co mi chodzi), która co rusz przypominała nam, że mamy mieć się na baczności, bo Wąż może być blisko...

Pełna emocji po przeczytaniu książki, opowiadałam mojemu mężowi o "Domu Węży" i gorączkowałam się nad postacią Tomasza i tego co ten popapraniec miał w głowie. W odpowiedzi na moje wywody usłyszała: "Ty pomyśl co ten Autor ma w głowie, skoro napisał taką książkę..."

Panie Mateuszu, nie mam pojęcia co tkwi w pańskiej głowie, ale niech Pan tego absolutnie nie wypuszcza, z ogromną ciekawością czekam na kolejne niesamowite książki.



Brrr, pozdrawiam Was!
I.

Tytuł: "Dom Węży"
Autor: Mateusz Lemberg
Wydawnictwo: Od deski do deski
Oprawa: miękka ze skrzydełkami (oryginalna faktura)
Liczba stron: 338
Rok wydania: 2018



Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję  Wydawnictwu Od deski do deski.








sobota, maja 26, 2018

Książkolubna Mama

Książkolubna Mama
  Kiedy ktoś pyta mnie, skąd wzięła się moja miłość do książek, to od razu na myśl przychodzi mi moja Mama. Mama i miłość to oczywiste skojarzenie, ale mama i książki? Mhm, w moim przypadku jak najbardziej tak. Wspominałam kiedyś, że moja Mama wiele lat temu pracowała w bibliotece, dzięki temu spędzałam tam bardzo dużo czasu. Najpierw w brzuszku, bo praktycznie pracowała do końca ciąży (nadal twardo trzymam się tego, że to miało bardzo  duży wpływ na moje książkolubstwo), a później jako mała dziewczynka.


Dlatego dzieciństwo kojarzy mi się z regałami pełnymi książek, z ich pięknym (według mnie) aczkolwiek specyficznym zapachem, z zakamarkami bibliotecznymi i tysiącem pytań na minutę:
"Co to za książka?", "A skąd przyjechała?", "O czym jest?", "Czy ma obrazki?", którymi zasypywałam Mamę. Jej małomówna współpracownica Pani Ola nieraz burczała pod nosem: "Skaranie boskie z tym dzieciakiem, ile można gadać", ale dzięki temu, że cierpliwie odpowiadały z Mamą na moje pytania, pozostało we mnie zainteresowanie i ciekawość do książek (niezamykająca się buzia też).

 Teraz po wielu latach i ja jestem mamą, do tego podobnie jak moja, mamą książkolubną. Oprócz oczywistych życiowych wartości, które przekazuję moim chłopakom, ze wszystkich sił staram się zarazić ich miłością do książek. Ktoś może powiedzieć: "Olej nic na siłę!" Ale ja totalnie nie zgadzam się z tym. Uważam, że jeśli od najmłodszych lat dzieci są otoczone książkami, jeżeli rodzice potrafią, bądź przynajmniej starają się, zaciekawić swoje pociechy i wprowadzić je do cudownego książkowego świata, to nie ma opcji, to musi zadziałać.


  W moim domu rodzinnym książki były zawsze obecne. Podobnie jest teraz u mnie. Nie wyobrażam sobie naszego mieszkania bez książek. Cieszą serce, cieszą oko, dodają duszy i klimatu. Pozwalają na chwilę oderwać się od rzeczywistości, uspokoić myśli, poprawiają humor, nawet w najgorszy dzień.


Mam nadzieję, że uda mi się zaszczepić w moich chłopakach ciekawość i zainteresowanie światem książek. Po co? A po to, aby dzięki nim mogli rozwijać swoją wyobraźnię, poszerzać wiedzę o świecie, poznawać inne kultury, zwyczaje, dodatkowo ćwiczyć koncentrację, przyswajać nowe słownictwo, a przede wszystkim mieć wielką frajdę z przygód, które odbędą z bohaterami swoich ulubionych książek.


Nie czarujmy się, w czasach smartfonów, gier komputerowych, jutuba, wcale nie jest tak łatwo przebić się z książkami. Mój starszy syn - Dawid, który pomalutku wchodzi w wiek nastoletni, już od jakiegoś czasu ewidentnie przechodzi bunt czytelniczy, jednak jest i na to sposób. Wystarczy podsunąć mu biografię ulubionego piłkarza, bądź ciekawy komiks, a zabawki elektroniczne przynajmniej na jakiś czas idą w odstawkę. W razie nagłej potrzeby w zanadrzu mam jeszcze
Okoń w sieci i Bartosz czyta, myślę, że Młody widząc ilość fanek na profilach tych czytających chłopaków, z wielką ochotą więcej czasu poświęci na książki ;) Bartek co prawda od książek zdecydowanie woli jeszcze gryzaki i grzechotki, ale mamusia nad tym pracuje, a dobrze wyposażona biblioteczka już na Niego czeka (dzięki Ciociu Kingo).


Ktoś patrząc z boku na moje poczynania, może stwierdzić, że okropna terrorystka książkowa ze mnie, ale wiecie co, to nieprawda. No dobra może troszkę, ale czynię to w dobrej wierze.
Jestem zdania, że wspólne czytanie z dziećmi, nie tylko poszerza horyzonty, ale też daje ogromną frajdę i satysfakcję zarówno dzieciarni, jak i rodzicom.


Jako książkolubna mama pragnę najbardziej na świecie, aby moi chłopcy docenili kiedyś fakt, że zaszczepiłam w ich serduszkach miłość do książek, tak jak ja jestem z to niezmiernie wdzięczna mojej kochanej Mamie. Gdyby nie Ona być może moja czytelnicza przygoda wyglądałaby zupełnie inaczej.


Zatem w dniu Waszego Święta wszystkie cudowne Mamy, te książkolubne i nieksiążkolubne (nie wierzę, że takie istnieją), życzę Wam nie tylko dzisiaj, ale każdego mnóstwa pozytywnej energii, ciepłego uśmiechu nieznikającego z Waszych twarzy, dużo cierpliwości, samych radosnych momentów i jak najwięcej chwil spędzonych z dziećmi na wspólnym czytaniu. Jestem pewna, iż zgodzicie się ze mną, że bycie Mamą to największe szczęście!:)

Ściskam:*
I.






wtorek, maja 22, 2018

Przyszłam, a mogłam czytać! Czy warto było?

Przyszłam, a mogłam czytać! Czy warto było?
  "Przyszłam, a mogłam czytać" jak głosi koszulkowe hasło Wydawnictwa Kobiecego ;) A dokładniej przyjechałam i do tego z przygodami, co w moim przypadku chyba już nikogo nie zdziwi. O czym w ogóle mowa? Oczywiście chodzi o Warszawskie Targi Książki! Oj, mam związane z nimi dość zabawne wspomnienia!


  Dokładnie 8 lat temu jako rezolutna, świeżo upieczona księgareczka, pierwszy raz pojechałam do stolicy zdobywać wielki targowy świat książek. Na samą myśl śmiać mi się chce, ale wiecie 8 lat to kupa czasu, człowiek był wtedy jeszcze trochę niekumaty, nieogarnięty i ogólnie roztrzepany, hmm... co w sumie pozostało mi do dziś.

Wystroiłam się jak na radę pedagogiczną (elegancko w sensie), bo to w końcu dni branżowe, czyli głównie sami wydawcy, księgarze i bibliotekarze, jakiś dress code przecież obowiązuje prawda? Niestety szybko okazało się, że moje nowe ciżemki z 1001 paseczków nie zdały egzaminu i finalnie cały dzień paradowałam w zjawiskowych różowych japonkach, kupionych za piątaka na dworcu, klasa sama w sobie.
Cały dzień dzielnie krążyłam z notesikiem między stoiskami, skrupulatnie spisując wszystkie nowości, zapowiedzi, interesujące tytuły, których nie miałam w swojej księgarni, grzecznie przyjmowałam wszystkie katalogi, ulotki, broszurki. A co namęczyłam się i nanotowałam to moje.

Muszę przyznać, że strasznie na tych Targach wiało nudą, żadnej Grocholi, żadnej Kalicińskiej (akurat wtedy Panie były na wszystkich topkach księgarnianych). Ależ to była radość, kiedy usłyszałyśmy z koleżanką, że na stoisku obok jest "znany" autor. Szybciutko zaopatrzyłyśmy się w książki i hyc po autografy, no i koniecznie plakaty, naklejki, zakładki. Do tej pory nie za bardzo kojarzę kim był ten sympatyczny Pan. Pierwszy i ostatni raz o Nim słyszałam, ale to nieważne, prawie posikałam się ze szczęścia, że udało mi się poznać "prawdziwego" autora.

Targi odbywały się wtedy jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki, także na Dworzec Centralny miałyśmy dosłownie rzut beretem, ale zziajane prawie spóźniłyśmy się na pociąg, który finalnie i tak był opóźniony o jakieś 2 godziny. Z  powodu powodzi i częściowego zalania Warszawy, do końca nie wiadomo było czy nasz pociąg w ogóle wyjedzie tego dnia ze stolicy. Całą podróż spędziłyśmy siedząc na swoich bagażach na korytarzu, jak przystało na bywalczynie targów różnej maści, ale i tak byłyśmy zadowolone. Szczęśliwe wracałyśmy do domu z torbami pełnymi...no właśnie, pełnymi czego?
Pomyślicie, obłowiła się, rozbarłożyła pierwszą wypłatę! Akurat! My światowej klasy targowiczki targałyśmy torby pełne ulotek, broszurek, mapek, katalożków itepe, itede.
Przepraszam! Miałyśmy jedną jedyną książką "prawdziwego" autora. Takie to były czasy!


  Sama nie wiem jak to się stało, ale przez te 8 lat nie po drodze było mi z Warszawskimi Targami. To pewnie trauma, po tym pierwszym wyjeździe ;) Oczywiście żartuję, po prostu raz pracowałam, innym razem wyskoczyła mi uroczystość rodzinna,  koleżanka mnie wystawiła, a samej nie chciało mi się jechać lub coś ważnego zeszło się w czasie z Targami. Wiecie jak jest, prawda?

Ale w tym roku stwierdziłam, że basta! Chociażby się biło, waliło i cholera wie co jeszcze, biorę tyłek w troki i jadę! Jak pomyślałam, tak zrobiłam i tadammm! Można? Można!


  Już kilka dni minęło od targowej soboty, a ja muszę przyznać, że nadal jestem cała w emocjach. Strach się bać, co by było, gdybym wybrała się na weekend. Kurcze, to niesamowite, kiedy w jednym miejscu gromadzi się tylu wielbicieli książek.

W tamtym roku byłam na Targach Książki we Frankfurcie, które są starsze i dużo większe, niemieckie stoiska to istne szaleństwo. Także w zasadzie mogłabym zrobić pfff, ale wiecie co? Tam nie czułam takiego klimatu, to "coś" znalazłam dopiero u nas.


Wydawać by się mogło, że skoro "robię" w książkach i poza pracą również nie rozstaję się z nimi (czyli w zasadzie mam je 24h na dobę), nie powinnam się za specjalnie emocjonować. Guzik prawda! Kochani jak mi oczy grały, moje serce wywijało koziołki, aż mi się tańczyć chciało z radości (nie, naprawdę nie zrobiłam tego)!!! Tyle dobroci w jednym miejscu, niesamowite!


Niezliczona ilość stoisk, piękne, oryginalne i dopieszczone. Znani i troszkę mniej znani wydawcy, ale wszyscy jakże sympatyczni. Pełno nowości na widok, których aż oczy grały, przyjemne rabaty i mnóstwo atrakcji przygotowanych specjalnie dla nas Czytelników.






  Jednak nie byłoby świetnej atmosfery, baa nie byłoby Targów, gdyby nie cudowni ludzie, którzy zgromadzili się wokół tego wydarzenia. To prawda jarałam się jak głupia pląsając między stoiskami (a raczej sunąc z torbami pełnymi książek), ale najprzyjemniejszą rzeczą i tak były spotkania, rozmowy, uściski, śmiechy.

Dodatkowo fajnie było przekuć internetowe znajomości w rzeczywiste przybicie piątki. Najbardziej ubawiłam się, kiedy na spotkaniu autorskim dyskretnie (powiedzmy) zerkałam na stories innych bookstagramowiczów, wiedząc, że również są na Targach i co ciekawsze okazało się, że relacjonują to samo spotkanie. Mało tego, niektórzy siedzą dokładnie za moimi plecami! ;) Miło było Was spotkać. Niestety w całym tym ferworze często mijaliśmy się i nie ze wszystkimi udało się pogadać, ale mam nadzieję, że nadrobimy to na kolejnej imprezie książkowej.


  Kontynuując wątek fajnych ludzi, od początku czułam, że właśnie tam wylądujemy i dokładnie tak się stało. Mianowicie tak naprawdę prawie cały dzień spędziłyśmy z  ciekawymi...kryminalistami. Nie, nie, nie, nie przesłyszeliście się ;) Oczywiście chodzi mi o autorów ze Strefy Kryminalnej.
Nie było opcji, żeby się z nimi rozstać, bo wszystkie spotkania były niesamowite. Plejada specjalistów od mordowania, zabijania i rozszarpywania - Ostrowski, Szczygielski, Lemberg (przesympatyczny z Niego kryminalista), Małecki, Herman (wujek?) momentami bawili nas do łez. Mniej zabawnie zrobiło się na spotkaniu z Michalewicz, Semczukiem, Wójcikiem, Omilianowicz w końcu to True Crime, chociaż prowadząca Anna Sekielska zadbała o to, abyśmy mimo wszystko nie stracili humoru ;)


  Osobiście bardzo ciekawa byłam spotkania z królową polskiego kryminału Katarzyną Bondą. Powiem Wam tyle, można ją lubić lub nie, ale jedno trzeba przyznać, że robi wrażenie, jest specjalistką od wielkich wejść, wygląda zjawiskowo (och ta czerwień!), a fotoreporteży szaleją na Jej punkcie.



  Jednak mimo wszystko największym zaskoczeniem dla mnie był... Chris Carter. Wcześniej miałam to gdzieś, ale teraz przyznaję się ze wstydem, że nie czytałam żadnej książki tego autora, oczywiście ku zgorszeniu moich targowych towarzyszek (zagorzałych fanek Cartera). Nie do końca rozumiałam zachwyt w oczach Jego Czytelników. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że koleś, który wygląda jakby zjadał czarne koty na śniadanie, to mega fajny, bardzo zabawny i ... naprawdę sympatycznych gość.


Co prawda byli tacy, którzy podczas spotkania odsypiali zapewne integrację targową, ale ja uśmiałam się do łez słuchając Chrisa. Mało tego, z jako takim spokojem wytrzymałam nawet godzinne dreptanie w kolejce po autograf autora, no i ruszam z "Krucyfiksem".


  Niestety jeden dzień na Targach to stanowczo za mało. Nie ma opcji, żeby na spokojnie wziąć udział w spotkaniach autorskich, zapoznać się z ofertą na stoiskach, zrobić konkretne zakupy i  porozmawiać ze znajomymi, o strefie cateringowej już nawet nie wspomnę ;) (no chyba, że zabierze się ze sobą jeszcze cztery bliźniaczki, jak zrobili niektórzy ;)) Tylu autorów, tak dużo książek i atrakcji, a tak mało czasu. A czas pędził jak szalony, my w zasadzie też, bo przecież PKP pociągu nie opóźni specjalnie dla nas... ;)



  Z perspektywy czasu ze śmiechem, ale też z sentymentem wspominam ten mój pierwszy wyjazd na Targi. Na przestrzeni 8 lat tak wiele zmieniło się. Począwszy od miejsca, co akurat mi totalnie nie przeszkadza, bo wcześniej nie miałam okazji zobaczyć Stadionu Narodowego, a bardzo chciałam. Jedyne czego nie rozumiem, to dlaczego nie spotkałam tam Kuby Błaszczykowskiego (prawdziwy skandal) ;) Poprzez to jak rewelacyjnie i nieszablonowo wyglądają teraz stoiska, ile jest ułatwień, chociażby pomocna aplikacja targowa.

A wyobrażacie sobie teraz Targi bez blogerów, instagramerów, youtuberów? Bez relacji, transmisji na żywo, fotek? Szok, prawda? Z pierwszych Targów mam raptem 2 zdjęcia i uwierzcie, że czułam się wtedy jak światowiec. Teraz zapierdzieliłam całą pamięć w smartfonie, do tego w ruch poszły 3 powerbanki i chwała moim najfajniejszym kompankom targowym pod słońcem, że dzielnie znosiły moje pstrykanie, nagrywanie i pajacowanie z telefonem w dłoni.
Dziewczyny jesteście kochane (i bardzo cierpliwe) :)


  Czy nauczona doświadczeniem wprowadziłam jakieś targowe zmiany?
Jasne, tym razem olałam ciżemki, w ruch poszły trampki., strój pt.elegancja - francja też sobie darowałam, straszny ze mnie leniwiec bo, nie robiłam żadnych notatek, telefon wystarczył w zupełności, co prawda i tym razem taszczyłam targowe torby, ale pełne książek i gadżetów, a nie zbędnej makulatury jak poprzednio.
No i nie rzucam się już na "prawdziwych" autorów, przynajmniej staram się ;)


  Jest jednak pewna rzecz, która nie uległa zmianie na przestrzeni lat i podejrzewam, że mimo wszystko długo jeszcze tak pozostanie...Mianowicie nasze kochane PKP. Jakbym miała deja vu. Zmęczone, udreptane i głodne spieszyłyśmy się na dworzec, aby pociąg nie uciekł nam z przed nosa, zupełnie niepotrzebnie, bo był opóźniony finalnie o 45 minut. Mało tego, nasze wykupione miejscówki mogłyśmy sobie wsadzić gdzieś, podróż w obie strony spędziłyśmy na stojąco...I o ile rano w zasadzie zgodziłyśmy się na to, bo podsiadła nas kobieta z dzieckiem (średnio wdzięczna za naszą grzeczność, ale ok), to wracając z Targów marzyłyśmy tylko o tym, aby usiąść wygodnie, pozbyć się toreb i odpocząć. Cóż podobne marzenia miał najwyraźniej pewien jegomość, który rozgościł się na dobre w całym przedziale, roztaczając wokół siebie aurę wyziewu alkoholowego połączonego z niezwykłym aromatem średnio atrakcyjnych stóp! Okropieństwo! Najgorsze z tego wszystkiego było to, że podczas kontroli biletów, pracownicy PKP mieli totalnie gdzieś to, że trzy baby, które mają bilety z wykupionymi miejscówkami, kwitną na korytarzu z zatkanymi nosami, bliskie puszczenia pawia. Hmm...nie wiem, może trzeba było puścić, to przyszłoby im do głowy, że coś jest nie tak. Ale byłyśmy już tak utyrane, że żadna z nas nie miała ochoty na utarczki, poza tym wolałyśmy gnieść się na korytarzu z głowami w oknie niż wąchać te wątpliwej urody smrody! Na szczęście dzięki temu, że miałyśmy za sobą fajny dzień, cała ta akcja nie rozwaliła nam humorów, wręcz nawet trochę podkręciła :)


  Czy warto było? Znam pewne osoby, które uważają, że nie, bo nikt im za to nie płaci. Ja uważam, że jak najbardziej warto! Pieniądze to nie wszystko, a co zobaczę i przeżyję to moje :) Co prawda tegoroczne łupy targowe są bardzo mizerne, bo oprócz kilku gadżetów, to więcej książek przywiozłam ze sobą  niż kupiłam, ale nie samymi zakupami człowiek żyje. Targi to cudowne spotkania z niesamowitymi ludźmi, to rozmowy, przybijanie piątek, wdychanie czytelniczej atmosfery, spacery między stosami książek i niezapomniane wrażenia.


Zachęcam Was bardzo gorąco, do tego aby wybrać się na Targi Książki i nieważne czy to będzie Warszawa, Białystok, Kraków, ważne abyście poczuli tą magię...


Oczywiście nie zdradziłam Wam wszystkich smaczków, które przytrafiły się na Targach, bo wiecie "co działo się w Vegas, zostaje w Vegas"(ha ha ha), ale uwierzcie, że dzięki najlepszej ekipie targowej ever, ten wyjazd był cudowny, prześmieszny, pełen zabawnych zdarzeń i bardzo wyjątkowy...:)


Dziewczyny, dziękuję!!! :*

Kingo, Dominiko, Patrycjo, Justyno - jesienią Kraków jest nasz! ;)


Kochani, więcej zdjęć z Targów znajdziecie tutaj!!!   

Ściskam.

I :)

piątek, maja 18, 2018

Książę o książkach w Książnicy

Książę o książkach w Książnicy
  Słuchajcie, jest sprawa! Czy Wy wiecie "Kto zabił Kopciuszka"? Jestem pewna, że część z Was zna temat. Ja należąc do grupy niekumatych, stwierdziłam, że nie ma co się szczypać, książka w dłoń i GO! do Książnicy Podlaskiej na spotkanie z jednym takim Alkiem, co na pewno wie ;) Zapytacie zapewne: Coż to za Alek? Spieszę zatem z odpowiedzią :)


  Aleksander Rogoziński to świetny dziennikarz i autor bardzo poczytnych powieści 
komediowo-kryminalnych. W swoim dorobku literackim zgromadził bestsellery m.in. takie jak: 
„Do trzech razy śmierć”, „Jak cię zabić, kochanie?”, „Ukochany z piekła rodem”, " Lustereczko powiedz przecie", "Kto zabił Kopciuszka?". 



Wspólnie ze swoją przyjaciółką Magdaleną Witkiewicz (notabene moją ulubioną pisarką - Magda ajlawju💚) popełnił również "Pudełko z marzeniami" oraz "Biuro M", które lada dzień będzie miało swoją oficjalną premierę. Media oraz Czytelnicy okrzyknęli Go Księciem Komedii Kryminalnej, z czym w zupełności zgadzam się. Prywatnie pasjonat dobrej muzyki i wszelakich podróży, jednym słowem nosi faceta po świecie. Także chcąc nie chcąc, przyniosło Go i na Podlasie.


Tenże właśnie KKK Alek spotkał się wczoraj z Czytelnikami w ramach cyklu "Środy literackie" organizowanego przez Książnicę Podlaską im. Łukasza Górnickiego w Białymstoku. Co za tym idzie, wróćmy do mordu biednego Kopciuszka...

Czy wiedział? Oj wiedział, ale nie puścił pary z ust! Za to na wszystkie inne pytania Alek Rogoziński odpowiadał tak wyczerpująco, że momentami i On, i My zapominaliśmy o co dokładnie został zapytany ;) To nie było moje pierwsze spotkanie z tym Autorem, dlatego czułam pismo nosem i domyślałam się co nas czeka, oczywiście nie zawiodłam się..


Alka w konkretne obroty wzięła błyskotliwa i urocza, ale zarazem też bardzo dociekliwa i konkretna - Justyna Sawczuk Okiem Wariatki . Oj tłumaczył się Aleksander gęsto z rzekomych płytkości, podobieństw, uszczypliwości i takich tam smaczków. Alek jest bardzo otwartym człowiekiem, z przeogromnym poczuciem humoru, także naprawdę działo się! Takim oto sposobem dowiedzieliśmy się co nieco o francuskiej muzyce, o Maślaku, o problemach wspólnot mieszkaniowych, o tym kogo nasz ulubiony kryminalista wkrótce uśmierci, żeby nie było, oczywiście tylko w książce! (Justynko, sympatyczna ta nasza znajomość, aczkowiek bardzo krótka) ;) Śmiechom nie było końca, pytaniom zresztą też. Niesamowite, do jednych w międzyczasie dzwonili kochankowie, inni wytrwale próbowali puścić w świat trwające spotkanie, a dokładniej relację z niego....


Echhh no właśnie, a tak konkretniej to ...ja. Najwyraźniej pozazdrościłam fejmu niektórym sławnym osobom i stwierdziłam, że tak to jest ten czas, kiedy powinnam odkurzyć swojego  bloga. Zorganizuję sobie jakoś ten urlop macierzyński i ogarnę temat (ha ha ha) ;) Także z silnym postanowieniem poprawy, poczułam wiatr w żaglach i wyruszyłam na spotkanie. Jako blogerka, instagramerka, bookstagramerka i jeszcze jakaś tam super inna -amerka postanowiłam pokazać internetom jak świetnie jest na spotkaniach pisarza Aleksandra Rogozińskiego. Nieważne, że spóźniona, ale rozsiadłam się wygodnie, ustawiłam mój kochany smartfon, z którym praktycznie nie rozstaję się i rozpoczęłam relację na żywo. Co prawda z jednej strony byłam speszona i czerwona jak burak, gdyż Alek dość szybko zainteresował się tym moim live`m (ha ha ha), ale z drugiej strony rozpierała mnie duma, bo spotkanie było tak bezczelnie rewelacyjne, że aż podskakiwałam z radości, że to właśnie ja je relacjonuję. Już widziałam te dziesiątki obserwatorów ulala, do momentu aż Beata z Za białym płotkiem dała mi znać, że nie ma dźwięku i nic nie słychać! Czujecie to? Żadne dłubania, przestawiania, przekierowania nie pomogły. O losie! I to był właśnie ten moment, kiedy stwierdziłam, że może jednak należało poprzestać na robieniu zdjęć! ;) Ot królowa social mediów!


Po całodziennym przetrawieniu swojej żenującej klęski stwierdziłam, że po pierwsze Aleksander zaczarował mój telefon, gdyż on nigdy nie wywija mi takich numerów, a po drugie może i dobrze, że tak się stało, wszystkie dowody zbrodni zostały "wyciszone", gdyby nie to, to Alek musiałby uśmiercić jednak więcej osób w swojej nowej książce :P Zawsze trzeba dostrzegać pozytywną stronę całej sytuacji, prawda?


  Podsumowując... Czy warto przychodzić na spotkania Księcia Komedii Kryminalnej?
Jeżeli chcecie posłuchać kogoś, kto ciekawie i zabawnie opowiada, macie chęć zostać jedną z uśmierconych postaci w książce Autora, potrzebujecie śmiechoterapii, podszkolenia się z social mediów, wyluzowania i wychichrania się tak, że wyrżniecie brodą o stolik (aż ehco poszło) lub jeśli chcecie dowiedzieć się, co lub dokładniej mówiąc kto, kryje się pod nazwą Podlaskie Psychofanki (miło było spotkać się z Wami, ściskam Was Dziewczyny!), to moja odpowiedź brzmi TAK! TAK! TAK!


A Ty Drogi Aleksandrze, chcesz tego czy nie, jeszcze musisz wrócić na Podlasie, ponieważ Justyna ma zapewne jeszcze kilka tematów do podrążenia, Podlaskie Psychofanki już planują ciąg dalszy tourne po naszych knajpkach, a ja muszę dokończyć swoją relację, z dźwiękiem tym razem ma się rozumieć ;)


Ściskam :*

Grażynka Internetu (była Królowa Live`a) ;)


Jeśli nadal pamiętacie, że obiecywałam Wam relację z tego spotkania, to proszę bardzo, możecie ją sobie obejrzeć. Powtarzam obejrzeć, nie usłyszeć :P
Copyright © 2016 . , Blogger