wtorek, maja 22, 2018

Przyszłam, a mogłam czytać! Czy warto było?

  "Przyszłam, a mogłam czytać" jak głosi koszulkowe hasło Wydawnictwa Kobiecego ;) A dokładniej przyjechałam i do tego z przygodami, co w moim przypadku chyba już nikogo nie zdziwi. O czym w ogóle mowa? Oczywiście chodzi o Warszawskie Targi Książki! Oj, mam związane z nimi dość zabawne wspomnienia!


  Dokładnie 8 lat temu jako rezolutna, świeżo upieczona księgareczka, pierwszy raz pojechałam do stolicy zdobywać wielki targowy świat książek. Na samą myśl śmiać mi się chce, ale wiecie 8 lat to kupa czasu, człowiek był wtedy jeszcze trochę niekumaty, nieogarnięty i ogólnie roztrzepany, hmm... co w sumie pozostało mi do dziś.

Wystroiłam się jak na radę pedagogiczną (elegancko w sensie), bo to w końcu dni branżowe, czyli głównie sami wydawcy, księgarze i bibliotekarze, jakiś dress code przecież obowiązuje prawda? Niestety szybko okazało się, że moje nowe ciżemki z 1001 paseczków nie zdały egzaminu i finalnie cały dzień paradowałam w zjawiskowych różowych japonkach, kupionych za piątaka na dworcu, klasa sama w sobie.
Cały dzień dzielnie krążyłam z notesikiem między stoiskami, skrupulatnie spisując wszystkie nowości, zapowiedzi, interesujące tytuły, których nie miałam w swojej księgarni, grzecznie przyjmowałam wszystkie katalogi, ulotki, broszurki. A co namęczyłam się i nanotowałam to moje.

Muszę przyznać, że strasznie na tych Targach wiało nudą, żadnej Grocholi, żadnej Kalicińskiej (akurat wtedy Panie były na wszystkich topkach księgarnianych). Ależ to była radość, kiedy usłyszałyśmy z koleżanką, że na stoisku obok jest "znany" autor. Szybciutko zaopatrzyłyśmy się w książki i hyc po autografy, no i koniecznie plakaty, naklejki, zakładki. Do tej pory nie za bardzo kojarzę kim był ten sympatyczny Pan. Pierwszy i ostatni raz o Nim słyszałam, ale to nieważne, prawie posikałam się ze szczęścia, że udało mi się poznać "prawdziwego" autora.

Targi odbywały się wtedy jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki, także na Dworzec Centralny miałyśmy dosłownie rzut beretem, ale zziajane prawie spóźniłyśmy się na pociąg, który finalnie i tak był opóźniony o jakieś 2 godziny. Z  powodu powodzi i częściowego zalania Warszawy, do końca nie wiadomo było czy nasz pociąg w ogóle wyjedzie tego dnia ze stolicy. Całą podróż spędziłyśmy siedząc na swoich bagażach na korytarzu, jak przystało na bywalczynie targów różnej maści, ale i tak byłyśmy zadowolone. Szczęśliwe wracałyśmy do domu z torbami pełnymi...no właśnie, pełnymi czego?
Pomyślicie, obłowiła się, rozbarłożyła pierwszą wypłatę! Akurat! My światowej klasy targowiczki targałyśmy torby pełne ulotek, broszurek, mapek, katalożków itepe, itede.
Przepraszam! Miałyśmy jedną jedyną książką "prawdziwego" autora. Takie to były czasy!


  Sama nie wiem jak to się stało, ale przez te 8 lat nie po drodze było mi z Warszawskimi Targami. To pewnie trauma, po tym pierwszym wyjeździe ;) Oczywiście żartuję, po prostu raz pracowałam, innym razem wyskoczyła mi uroczystość rodzinna,  koleżanka mnie wystawiła, a samej nie chciało mi się jechać lub coś ważnego zeszło się w czasie z Targami. Wiecie jak jest, prawda?

Ale w tym roku stwierdziłam, że basta! Chociażby się biło, waliło i cholera wie co jeszcze, biorę tyłek w troki i jadę! Jak pomyślałam, tak zrobiłam i tadammm! Można? Można!


  Już kilka dni minęło od targowej soboty, a ja muszę przyznać, że nadal jestem cała w emocjach. Strach się bać, co by było, gdybym wybrała się na weekend. Kurcze, to niesamowite, kiedy w jednym miejscu gromadzi się tylu wielbicieli książek.

W tamtym roku byłam na Targach Książki we Frankfurcie, które są starsze i dużo większe, niemieckie stoiska to istne szaleństwo. Także w zasadzie mogłabym zrobić pfff, ale wiecie co? Tam nie czułam takiego klimatu, to "coś" znalazłam dopiero u nas.


Wydawać by się mogło, że skoro "robię" w książkach i poza pracą również nie rozstaję się z nimi (czyli w zasadzie mam je 24h na dobę), nie powinnam się za specjalnie emocjonować. Guzik prawda! Kochani jak mi oczy grały, moje serce wywijało koziołki, aż mi się tańczyć chciało z radości (nie, naprawdę nie zrobiłam tego)!!! Tyle dobroci w jednym miejscu, niesamowite!


Niezliczona ilość stoisk, piękne, oryginalne i dopieszczone. Znani i troszkę mniej znani wydawcy, ale wszyscy jakże sympatyczni. Pełno nowości na widok, których aż oczy grały, przyjemne rabaty i mnóstwo atrakcji przygotowanych specjalnie dla nas Czytelników.






  Jednak nie byłoby świetnej atmosfery, baa nie byłoby Targów, gdyby nie cudowni ludzie, którzy zgromadzili się wokół tego wydarzenia. To prawda jarałam się jak głupia pląsając między stoiskami (a raczej sunąc z torbami pełnymi książek), ale najprzyjemniejszą rzeczą i tak były spotkania, rozmowy, uściski, śmiechy.

Dodatkowo fajnie było przekuć internetowe znajomości w rzeczywiste przybicie piątki. Najbardziej ubawiłam się, kiedy na spotkaniu autorskim dyskretnie (powiedzmy) zerkałam na stories innych bookstagramowiczów, wiedząc, że również są na Targach i co ciekawsze okazało się, że relacjonują to samo spotkanie. Mało tego, niektórzy siedzą dokładnie za moimi plecami! ;) Miło było Was spotkać. Niestety w całym tym ferworze często mijaliśmy się i nie ze wszystkimi udało się pogadać, ale mam nadzieję, że nadrobimy to na kolejnej imprezie książkowej.


  Kontynuując wątek fajnych ludzi, od początku czułam, że właśnie tam wylądujemy i dokładnie tak się stało. Mianowicie tak naprawdę prawie cały dzień spędziłyśmy z  ciekawymi...kryminalistami. Nie, nie, nie, nie przesłyszeliście się ;) Oczywiście chodzi mi o autorów ze Strefy Kryminalnej.
Nie było opcji, żeby się z nimi rozstać, bo wszystkie spotkania były niesamowite. Plejada specjalistów od mordowania, zabijania i rozszarpywania - Ostrowski, Szczygielski, Lemberg (przesympatyczny z Niego kryminalista), Małecki, Herman (wujek?) momentami bawili nas do łez. Mniej zabawnie zrobiło się na spotkaniu z Michalewicz, Semczukiem, Wójcikiem, Omilianowicz w końcu to True Crime, chociaż prowadząca Anna Sekielska zadbała o to, abyśmy mimo wszystko nie stracili humoru ;)


  Osobiście bardzo ciekawa byłam spotkania z królową polskiego kryminału Katarzyną Bondą. Powiem Wam tyle, można ją lubić lub nie, ale jedno trzeba przyznać, że robi wrażenie, jest specjalistką od wielkich wejść, wygląda zjawiskowo (och ta czerwień!), a fotoreporteży szaleją na Jej punkcie.



  Jednak mimo wszystko największym zaskoczeniem dla mnie był... Chris Carter. Wcześniej miałam to gdzieś, ale teraz przyznaję się ze wstydem, że nie czytałam żadnej książki tego autora, oczywiście ku zgorszeniu moich targowych towarzyszek (zagorzałych fanek Cartera). Nie do końca rozumiałam zachwyt w oczach Jego Czytelników. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że koleś, który wygląda jakby zjadał czarne koty na śniadanie, to mega fajny, bardzo zabawny i ... naprawdę sympatycznych gość.


Co prawda byli tacy, którzy podczas spotkania odsypiali zapewne integrację targową, ale ja uśmiałam się do łez słuchając Chrisa. Mało tego, z jako takim spokojem wytrzymałam nawet godzinne dreptanie w kolejce po autograf autora, no i ruszam z "Krucyfiksem".


  Niestety jeden dzień na Targach to stanowczo za mało. Nie ma opcji, żeby na spokojnie wziąć udział w spotkaniach autorskich, zapoznać się z ofertą na stoiskach, zrobić konkretne zakupy i  porozmawiać ze znajomymi, o strefie cateringowej już nawet nie wspomnę ;) (no chyba, że zabierze się ze sobą jeszcze cztery bliźniaczki, jak zrobili niektórzy ;)) Tylu autorów, tak dużo książek i atrakcji, a tak mało czasu. A czas pędził jak szalony, my w zasadzie też, bo przecież PKP pociągu nie opóźni specjalnie dla nas... ;)



  Z perspektywy czasu ze śmiechem, ale też z sentymentem wspominam ten mój pierwszy wyjazd na Targi. Na przestrzeni 8 lat tak wiele zmieniło się. Począwszy od miejsca, co akurat mi totalnie nie przeszkadza, bo wcześniej nie miałam okazji zobaczyć Stadionu Narodowego, a bardzo chciałam. Jedyne czego nie rozumiem, to dlaczego nie spotkałam tam Kuby Błaszczykowskiego (prawdziwy skandal) ;) Poprzez to jak rewelacyjnie i nieszablonowo wyglądają teraz stoiska, ile jest ułatwień, chociażby pomocna aplikacja targowa.

A wyobrażacie sobie teraz Targi bez blogerów, instagramerów, youtuberów? Bez relacji, transmisji na żywo, fotek? Szok, prawda? Z pierwszych Targów mam raptem 2 zdjęcia i uwierzcie, że czułam się wtedy jak światowiec. Teraz zapierdzieliłam całą pamięć w smartfonie, do tego w ruch poszły 3 powerbanki i chwała moim najfajniejszym kompankom targowym pod słońcem, że dzielnie znosiły moje pstrykanie, nagrywanie i pajacowanie z telefonem w dłoni.
Dziewczyny jesteście kochane (i bardzo cierpliwe) :)


  Czy nauczona doświadczeniem wprowadziłam jakieś targowe zmiany?
Jasne, tym razem olałam ciżemki, w ruch poszły trampki., strój pt.elegancja - francja też sobie darowałam, straszny ze mnie leniwiec bo, nie robiłam żadnych notatek, telefon wystarczył w zupełności, co prawda i tym razem taszczyłam targowe torby, ale pełne książek i gadżetów, a nie zbędnej makulatury jak poprzednio.
No i nie rzucam się już na "prawdziwych" autorów, przynajmniej staram się ;)


  Jest jednak pewna rzecz, która nie uległa zmianie na przestrzeni lat i podejrzewam, że mimo wszystko długo jeszcze tak pozostanie...Mianowicie nasze kochane PKP. Jakbym miała deja vu. Zmęczone, udreptane i głodne spieszyłyśmy się na dworzec, aby pociąg nie uciekł nam z przed nosa, zupełnie niepotrzebnie, bo był opóźniony finalnie o 45 minut. Mało tego, nasze wykupione miejscówki mogłyśmy sobie wsadzić gdzieś, podróż w obie strony spędziłyśmy na stojąco...I o ile rano w zasadzie zgodziłyśmy się na to, bo podsiadła nas kobieta z dzieckiem (średnio wdzięczna za naszą grzeczność, ale ok), to wracając z Targów marzyłyśmy tylko o tym, aby usiąść wygodnie, pozbyć się toreb i odpocząć. Cóż podobne marzenia miał najwyraźniej pewien jegomość, który rozgościł się na dobre w całym przedziale, roztaczając wokół siebie aurę wyziewu alkoholowego połączonego z niezwykłym aromatem średnio atrakcyjnych stóp! Okropieństwo! Najgorsze z tego wszystkiego było to, że podczas kontroli biletów, pracownicy PKP mieli totalnie gdzieś to, że trzy baby, które mają bilety z wykupionymi miejscówkami, kwitną na korytarzu z zatkanymi nosami, bliskie puszczenia pawia. Hmm...nie wiem, może trzeba było puścić, to przyszłoby im do głowy, że coś jest nie tak. Ale byłyśmy już tak utyrane, że żadna z nas nie miała ochoty na utarczki, poza tym wolałyśmy gnieść się na korytarzu z głowami w oknie niż wąchać te wątpliwej urody smrody! Na szczęście dzięki temu, że miałyśmy za sobą fajny dzień, cała ta akcja nie rozwaliła nam humorów, wręcz nawet trochę podkręciła :)


  Czy warto było? Znam pewne osoby, które uważają, że nie, bo nikt im za to nie płaci. Ja uważam, że jak najbardziej warto! Pieniądze to nie wszystko, a co zobaczę i przeżyję to moje :) Co prawda tegoroczne łupy targowe są bardzo mizerne, bo oprócz kilku gadżetów, to więcej książek przywiozłam ze sobą  niż kupiłam, ale nie samymi zakupami człowiek żyje. Targi to cudowne spotkania z niesamowitymi ludźmi, to rozmowy, przybijanie piątek, wdychanie czytelniczej atmosfery, spacery między stosami książek i niezapomniane wrażenia.


Zachęcam Was bardzo gorąco, do tego aby wybrać się na Targi Książki i nieważne czy to będzie Warszawa, Białystok, Kraków, ważne abyście poczuli tą magię...


Oczywiście nie zdradziłam Wam wszystkich smaczków, które przytrafiły się na Targach, bo wiecie "co działo się w Vegas, zostaje w Vegas"(ha ha ha), ale uwierzcie, że dzięki najlepszej ekipie targowej ever, ten wyjazd był cudowny, prześmieszny, pełen zabawnych zdarzeń i bardzo wyjątkowy...:)


Dziewczyny, dziękuję!!! :*

Kingo, Dominiko, Patrycjo, Justyno - jesienią Kraków jest nasz! ;)


Kochani, więcej zdjęć z Targów znajdziecie tutaj!!!   

Ściskam.

I :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 . , Blogger